Gabriel, jako wspaniałe bananowe dziecko, żyjące częściowo za pieniądze mamusi, a na dodatek pracujące w luksusowym klubie jako całkiem nieźle opłacany barman, czasami mógł sobie pozwolić na „rozrywki bogaczy”… na przykład pójście do prestiżowego lokalu na wybrzeżu. Oprócz barów, pubów, tanich kebabów i innych budek, „Muszelka” była otwarta w nocnych godzinach, i właśnie tu chłopak zdecydował zaprowadzić Dziwną Blondynę – mimo cen, mimo iż będzie musiał za nią zapłacić, mimo tego, że były tu tylko owoce morza, mimo romantycznego nastroju knajpy. Lubił to miejsce, w jakiś sposób było jednym z najbardziej charakterystycznych punktów całego Sabine, a Blondyna nie była przecież miejscowa.
Zdecydowanie miał dobry nastrój, mimo długiego czekania na autobus i jeszcze dłuższej podróży nim – w ciszy, bo Siódemka nie miał ochoty na nic nie znaczącą rozmowę, a nie wiedział, o czym może rozmawiać z dziewczyną, więc zajął się swoim telefonem i lizakiem – i miał nadzieję, że nic mu tego humoru nie zepsuje. Gdy w końcu wysiedli przy plaży, chłopak odwrócił się dziewczyny i zaczął mówić:
– Nie wiem, czy zdążyłaś dobrze poznać miasto, ale tu mamy wybrzeże… pełno tu turystów, oczywiście, bo to największa atrakcja Seagull Bay. – Parsknął cichym śmiechem na własne słowa, sugerując, że sam wątpił w to stwierdzenie. Odwrócił się i ruszył w kierunku restauracji, powstrzymując się od sięgnięcia po papierosa – wiedział, że na jedzenie chwilę poczekają i nie chciał przedłużać. Nie zwracając uwagi na tak zwane „bycie dżentelmenem”, pierwszy wszedł do środka, wybrał stolik gdzieś z boku i usiadł swobodnie. – Możesz zamówić, co sobie tam chcesz, ja stawiam, ale polecam homara albo krewetki.
Zaczął przeglądać kartę, aż nagle się zatrzymał i podniósł wzrok na dziewczynę.
– W zasadzie – zaczął powoli. – Chyba nie dosłyszałem, jak się nazywasz.
Nie dosłyszał, oczywiście. Może dlatego, że Frigg mu się nie przedstawiła w ogóle.